Najnowsze komentarze
To jest to! A nie jakieś tam, że j...
Ależ nie ma za co ;-) A ja się ...
-> sniadanie: w ostatnim akapicie ...
1. Chwalcie łąki umajone - pieśń r...
Dobrze napisane "Zwykła wycieczka ...
Więcej komentarzy
Moje miejsca
<brak wpisów>

17.02.2012 13:30

Baśń o chłopcu, który zakochał się motorach.

      Z racji tego, że zima za oknem, herbata stygnie, zapada mrok, Hanka Mostowiak spektakularnym dzwonem pożegnała się z superprodukcją zapierającą dech w piersiach każdego wieczoru, nie ma kolejnej edycji Tańca z Gwizdami a Małysz zakończył karierę - zapraszam Was do poczytania sobie pewnej bajki na dobranoc.

     Było to dawno, dawno temu, w dobie mody na jeansy z Komesu. W telewizji królowała  „Niewolnica Isaura”, „Powrót do Edenu” i „Sonda”. W tym czasie pewien mały chłopiec wolał jednak oglądać zmieniający się krajobraz wzdłuż lubuskich dróg zza pleców swojego ojca, który dzielnie prowadził międzyplanetarny pojazd Jawa P20. Uczucia temu towarzyszące były nie do opisania. W oczach szum, przed oczami mgła a na liczniku dwa. Na każdy taki spontaniczny wypad chłopiec czekał jak na pierwszą gwiazdkę. Z resztą z wiarą w jakiegoś brodatego pajaca w czerwonym wdzianku było u niego raczej słabo.

      Mijały lata. Zamiłowanie do dwóch kółek potęgowała posiadana przez sąsiada Cezeta 175, Simson dosiadany przez innego sąsiada oraz SHL-ka jeszcze innego mieszkańca piętnastopiętrowego bloku. Niestety pewnego dnia ojciec musiał się pozbyć legendarnej wiśniowej strzały. Jednak wszystkie doznania z popołudniowych wypadów w nadodrzańskie okolice zostały w środku i powodowały nieodpartą chęć posiadania jakiegoś dwukołowego wehikułu. Chłopiec dojrzewał. Na każde delikatne wspomnienie o chęci posiadania tego typu pojazdu, ze strony jego rodziców padało krótkie i stanowcze NIE. Nie mógł tego zrozumieć. Do niedawna jeszcze przecież jeździli razem z ojcem, nawet ponoć kiedyś udało im się zmieścić we trójkę na tym magicznym wehikule czasu.

       Pewnego dnia w mieście pojawił się pewien harleyowiec.  Albo może raczej „Wanna be Harleyowiec”. Dosiadał czegoś z długim widelcem w kolorze perłowego błękitu. Jeździec był wyposażony w brodę, kurtkę skórzaną i kowbojki.  Chłopiec wtedy nie znał się jeszcze na tego typu sprzętach i nie wiedział czy jest to cuiser, chopper, soft chopper, bobber czy inna kuna, wydra lub ryjówka. Easy Rider Ziem Odzyskanych często robił szpan i przesiadywał w centrum miasta na małym skwerku niepodoal kościoła. Czy kierowała nim wiara i chęć modlitwy – trudno powiedzieć. Na pewno kierowała nim próżność i być może chęć wyhaczenia jakiejś hot bejb i wsadzenia jej na swojego ‘mustanga’. Najważniejsze, że chłopiec miał niebywałą okazję przyglądać się czemuś, co było niczym rodem z zachodnich filmów akcji oglądanych u kolegi na VHS.

      Czas leciał, piłkarze Widzewa dorobili się zaje6istych napisów Bakoma na koszulkach, GKS eliminowało z pucharu UEFA Girondins de Bordeaux a koledzy z podwórka doznawali różnorakich doznań. Raz były to doznania spowodowane przejażdżką Komarkiem przehandlowanym od jakiegoś pijaczka, innym razem były to doznania wywołane przeglądaniem zdjęć w czasopiśmie popularnonaukowym ‘Cats’. Innym razem źródłem zmiany nastroju była zawartość ciemnozielonych butelek z napisem Mustang, Byk czy Komandos.  Chłopiec co rusz się upewniał czy rodzice czasem nie zmienili zdania w kwestii zostania jednym z podwórkowych Outlaws MC. Wszystko nadal wyglądało po staremu. Chłopcu powoli dochodziły nowe zainteresowania: sport, komputery, muzyka, gryzmolenie farbami i innymi substancjami. Drogi z podwórkowymi ‘Dawcami orgazmów’ powoli się rozchodziły.

      W Polsce coraz częściej pojawiały się plastikowe przecinaki. W doroślejącym człowieku nadal kiełkowała chęć zrobienia prawa jazdy sponsorowanego przez literkę A. Jednak wizja ta chyba się powoli oddalała. Lata liceum upłynęły tak jak u każdego przeciętnego licealisty. Nastał okres studiów. Chłopiec stał się mężczyzną. Postanowił na razie odłożyć wszystko na później. Jednak nadzieje, plany i marzenia powróciły bardzo szybko. A to za sprawą kolegi z roku i równocześnie współlokatora z pokoju w akademiku. Kolega, ujeżdżający Suzuki Dr 650 podczas wielogodzinnych debat przy winie i innych napojach opowiadał o mrożących krew w żyłach wycieczkach motywując naszego bohatera do zrobienia prawka i gromadzenia funduszy na CB 400 albo nawet CB 450. Niedoszły wtedy rajder wolał się skupić na czymś innym. Za zarobione euro na truskawkach postanowił dołączyć do Panteonu Sławy, w którym zasiadali m.in. Jimmi Hendrix, Carlos Santana i Seweryn Krajewski. Kupił sobie Fendera Statocastera i z pomocą kolegi (który kiedyś jeździł Jawą TS 350, którą naprawiał ojciec bohatera przypowieści)   skonstruował wzmacniacz gitarowy.

     Pewnego słonecznego dnia niedoszłemu rajderowi i Ericowi Claptonowi Środkowego Nadodrza trafiła się okazja przepłynięcia się żaglówką klasy omega. Wróciły inne wspomnienia, trochę podobne do tych z kanapy Made In Czechoslovakia. Otóż dawno temu oprócz przejażdżek popularną „kaczką”, ojciec bohatera fundował mu także rejsy podobnym żaglowcem. Tym razem to właśnie w panu Wacławie odżyły młodzieńcze wspomnienia. Resztki włosów rozwiał wiatr i po powrocie nastąpiła tak zwana krótka piłka:

     - Albo się dokładasz do omegi albo robisz prawko i sobie kupujesz jakiegoś szrota.

      Nastąpiła nocna bijatyka z myślami. Wróciły wspomnienia z drewnianego ‘Wodnika’, specyficzny zapach żagli i wodorostów. Facet podejrzewał, że może tym sposobem rodzice chcieli odwieźć go od pomysłu zmagania się z ósemkami, dziewiątkami, slalomami i  od poginanania jakimś 20 letnim japońskim złomem. Wizja śmigania po jeziorze całkiem zadbaną żaglówką i uczestniczeniem w regatach okazała się zwycięska.

      Znów minęło kilka lat. Od życzliwych osób, przy każdej okazji (święta, urodziny, imieniny, rocznice) słyszał życzenia tylko jednego.  Oczywiście reakcja rodziców na kwestię „odwijania manety aż do odcięcia” była nadal nie zmieniona od 20 lat. W końcu pojawiły się fundusze, pojawiła się większa niezależność. Pewnego listopadowego dnia pojawił się odpowiedni laminowany papier w portfelu.  Zaczęły się poszukiwania wymarzonego sprzętu. PO długich namysłach, naradach i przekonywaniach dawny kolega ze studiów, który zdążył objechać Maroko i Rumunię namówił naszego bohatera na Kawasaki KLE 500 w przepięknym wiśniowym malowaniu.

      I tym sposobem 13 maja 2009 roku dołączyłem do grona dawców orgazmów, królów poboczy i postrachów przydrożnych kapliczek. Dążcie do celu. Jednak czasami okrężne drogi i kręte ścieżki mogą okazać się o wiele ciekawsze niż prosta  czteropasmowa autostrada. Życzę jak najkrótszego zimowego snu!

Komentarze : 3
2012-03-16 08:06:28 misiakw

Nie sądziłem że jeszcze ktoś tu bawił się w sejlorkę na omce. Regatowo czy 4fun?

peworęczne ahoj!

pol 177

2012-02-17 18:17:38 arafat1987

Ciekawy wpis :) ale zastanawiam sie nad jednym ? wydaje mi sie czy nie lubisz sportowych motocykl ??

Pozdrawiam i szerokości kolego

2012-02-17 16:27:30 marrks

Ciekawie i pozytywnie! ;) LwG

  • Dodaj komentarz