17.03.2012 22:28
Reakcje
Wszelkie znaki na niebie, ziemi i wodzie wskazywały od jakiegoś czasu, że to właśnie Dzień Świętego Patryka będzie otwarciem mojego prywatnego (już trzeciego z kolei) sezonu. Bez fajerwerków, palenia gumy, kawalkad, przemarszów, koncertów i błogosławieństw.
Dochodziła jedenasta. Jeszcze tylko jedna seria na klatę, jeszcze tylko 10 minut na rowerku i może 10 skrętoskłonów i zaraz oblekam się w skóry, sznury i mundury i ruszam spod siłowni w długą. A może krótką. Nigdzie się nie spieszę. Mam wolną rękę (nie zawsze w prawym nadgarstku). Okazuje się, że jeszcze muszę podjechać pod jedno centrum handlowe i jeszcze wrócić na chwilę do domu. Trudno. Co się odwlecze, to nie uciecze.
Stoję pod Plazą. Typowe sobotnie przedpołudnie. Podekscytowane matki, rozwrzeszczane bezstresowe dzieci i znudzeni ojcowie spoglądający na moją zabytkową rakietę z lekką zazdrością. Stoję, stoję, czuję się świetnie. Ach jak wspaniale! Dzwonię. Nikt nie odbiera. A w tym czasie zza pleców podchodzi do mnie typowa matka Polka. Na głowie włosy koloru „wioskowy blond” o twardości zbliżonej do materiałów SHOEI. Na uszach radośnie dyndają cygańskie obręcze. W rękach siaty z zakupami. Nie wiedząc, że mogę słyszeć jej monolog, odzywa się w te oto słowa do swojej współtowarzyszki doli i niedoli z typową dla Polaków nutą pogardy i zawiści w głosie: „Ten ich sezon się rozpoczął. Znów te motocykle i motocykle! Tylko patrzeć jak się rozpieprzy”. Moja riposta była błyskawiczna: „Nie rozpieprzę się. Obiecuję to pani. Ktoś gdzieś tam na mnie czeka”. W tym momencie twarz pani pokryła się kolorem podobnym do koloru lakieru mojej Dywersji. Spakowałem swój podręczny majdan (nowy tankbag Yakuza) i ruszyłem spod galerii na chwilę do domu. Pod blokiem z kolei szczyt savoir vivre’u okazał sześćdziesięciu-paro letni sąsiad. Wpuścił mnie przodem. Otworzył przede mną drzwi windy. Zmierzył mnie wzorkiem z góry do dołu. „wygląda pan jak…kosmita!Ale fajnie. Zazdroszę panu. Ładna pogoda. Pasja, hobby, to rozumiem!”.
Jak kosmita ? Wypraszam sobie! Prędzej jak Krzysztof Majchrzak z „Ga,ga.Chwała bohaterom” Piotra Szulkina. A już myślałem, że znów opierdol, że może żona poszła z jakmiś motorajdersem, że może jakieś oberwane lusterko czy coś. Pewnie zaraz napomknie, że trzydzieści lat temu latał jawą po dwóch pilsach przy dźwiękach Deep Purple i Breakoutu. Zawsze musi gdzieś się napatoczyć jakiś prawie emeryt, cieć, ochroniarz, czy inny szary przeciętny Kaziu, w którym strój rodem z klubu „Błękitna ostryga” i 19-letnia pierdziawa wzbudzi jakieś reminiscencje okadzane dymem z Waletów czy Wajserojów. No cuż. Zdarza się. Koko dżambo i do przodu. Nas nie dogoniat! Pewnie też taki będę za jakieś trzydzieści lat. A może wtedy będę ganiał z dzisiejszymi kilkulatkami na dwóch kołach ? Albo na czterech ? Albo dzisiejsi kilkulatkowie będą pchali mój czterokołowiec ?
Tego dnia postanowiłem sprawdzić Drogę pomiędzy Poznaniem a Opalenicą. Przez całe poprzednie lato, jesień i zimę drogowcy ostro walczyli z ucywilizowaniem tego odcinka i proszę! W sam raz dla Cafe Racerów. Co kilkaset metrów błyskoteka gra w trzy kolory. Czerwone, żółte, zielone. Albo rondo. Albo skrzyżowanie bez działających świateł. Albo patrol. No cóż. Każdy jakoś zarabia na ten kieliszek chleba. W Buku przez chwilę pod kaskiem nastąpił jakiś krótki błysk-impuls czy czasem nie skrócić wycieczki i nie lecieć do Stęszewa. Ale zaraz ! Ależ po co ? Gdzie mi się spieszy? Na mecz Górnika z ŁKS-em ? Na kursie już Opalenica, potem Grodzisk Wlkp. Chwilę potem kawa z pączkiem na stacji. I spotkanie takich samych towarzyszy niedoli. Jeden z Tąd do Tąd na Nindży. Drugi z Tamąd do Owamtąd na KTM. Inny na Gixerze nie wiadomo do Kąd. Każdy gdzieś tam umknął od obowiązków. Od jajek z Tesco za 4,99 za kilogram i pralki 15 megapikseli za jedyne 0 złotych. Od oberwanej półki i niestrzyżonego trawnika. Tego na Nindży trzeba było popchnąć(przydały się w końcu poranne gimnastyki). A stojący kierowcy TIRów korzystając z nakazu o wypoczynku zaczynali świętować Dzień Świętego Patryka i opatrywali nasz Taniec Z Wahaczami odpowiednimi komentarzami. No cóż. Każdy ma to na co zasłużył.
Droga powrotna krajową 32-ką odbyła się bez ekscesów. Zawsze staram się stosować do złotej zasady Pana Janka, który nigdy nie wraca tą samą drogą swoją Hondą Sabre. Lewa łapa w geście pozdrowienia często odrywała się od kiery. Kiedy wjechałem do miasta – ok. godziny 14 – ruch na ulicach Poznania zamierał. Większośc albo się wylegiwała gdzieś na Malcie albo wpierniczała jakieś pyzy z gzikiem przy akompaniamencie „Jaka to melodia” albo jakiegoś sprośnego dowcipu Karola Hamburgera. No i zaczęło się robić niebezpiecznie. Te tłumy pięknych odsłoniętych ud i łydek na obcasach! Te odsłonięte dekolty! Te bioderka odziane w obcisłe kiecki. A tu trzeba gapić się na światła, w lusterka i na wąsatych taksiarzy, w których zaraz się obudzi bohater gry GTA albo Stuntman Mike.
140 km minęło jak jeden dzień. Tyle wrażeń. Nowe rękawice, nowy buzzer z żółwiem, nowy tankbag, (statyw pod GPS i nowe zatyczki do uszu idą z Allegro dopiero) Nowe linki gazu i nowe łożyska główki ramy, nowa uszczelka. I banan na ryju jak Mick Jagger albo Steven Tyler. Na szczęście jeszcze bez owadów pomiędzy zębami.
Komentarze : 4
wzruszyla mnie twoja historia...
Super tekst! Ja w ten weekend zdołałam nawinąć zaledwie 150 km, taki los Matki Polki, ale i tak było suuuuper!!! Pozdrawiam :-)
Ja dzisiaj zrobiłem troszke wiecej od godz 9:45 byłem juz na 2oo zrobiłem 320km. Ten weekend mozna zaliczyc do naprawde udanych!
Ja byłem w trasie dzisiaj. 130 kilometrów;]
Genialnie ująłeś to z jajkami z Tesco i pralką.
Pozdro;]
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Na wesoło (5)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (10)
- Turystyka (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)
- Wszystko inne (8)