06.09.2011 19:43
Brat wiatr, siostra koleina. Na czole motyle a ja mam wszystko w tyle.
Przedostatni weekend sierpnia był dosyć nietypowym dla mnie czasem. Mogłem bowiem poświęcić się całkowicie swoim dwóm nałogom. Bez szkód dla innych, bez kompromisów, bez próśb o wychodne i uwzględnianie planów innych osób. Tylko żagle i osiemnastoletnia japonka. Wszystko pozostałe tak naprawdę miało dla mnie małe znaczenie.
Tak jak kiedyś już pisałem, śmiganie motocyklem podczas typowo żeglarskiej pogody wymaga od jeźdźca trochę więcej wysiłku i uwagi. Jednak świadomość tego, że za "chwilę" będzie się śmigało w trochę inny sposób, łagodzi wszelkie niedogodności. Trasa z Poznania nad Jezioro Sławskie przebiegła bezproblemowo i bezkolizyjnie. Z resztą znam tam chyba każdy zakręt i łatę na asfalcie. Na odcinakch specjalnych jedynymi konkurentami mojego rajdu po wiatr, były wszelkiego rodzaju maszyny rolnicze udające się na ostatnie żniwa/wyopki/etc, prowadozne silnymi ramionami skacowanych i zarośniętych mieszkańców okolic. W terenach zabudowanych mijałem z kolei wioskowe madonny odziane w różowe szaty opatrzone napisami z cekinów "Tu busy tu fuck" lub "Queen of fuck everything" Posiadaczki tychże kreacji udawały się krokeim rodem z wybiegów mody na cosobotnie zakupy do przybytków typu "Słodka dziurka", "Ania", "Kasia" czy "Magda" dzierżąc w swych rękach wiklinowe kosze.
Krótko przed dotarciem do celu, spotkała mnie niemiła i miła równocześnie przygoda. Otóż mój kufer marki Dżivi samoistnie rozdziawił japę i tak przez jakiś bliżej nieokreślony dystans chwalił się swoim bogatym wnętrzem: trampkami, krótkimi pociętemi dżinsami i dwoma puszkami Lecha Pilsa. Ale o tym fakcie dowiedziałem się dopiero w momencie gdy mijał mnie inny "towarzysz niedoli". Machnął prawą łapą, pokazał na swój kufer i odwinął manetę chyba do "odcięcia" i zniknął za horyzontem. Serdeczne dzięki, jeśli to czytasz ! Kreacji by było moze nie szkoda, chociaż śmiesznie bym wyglął w zbroi motocyklowej pod żaglami. Za to jaką stratą byłoby zgubienie pieniącego się ułatwiacza rozmów ?
Nad jeziorem spotkała mnie przepiękna pogoda. Uczciliśmu spotkanie z ojcem toastem wyżej wymienionym napojem, po czym ruszyliśmy w tango z wiatrem. Pośmigaliśmy se przy 4-5 Bft, wisząc swoimi chudymi lędźwiami za burtą, przygotowaliśmy żaglowiec na nadchodzące regaty i każdy rozjechał sie w swoją drogę. Droga powrotna wydawała się jak zawsze w takich przypadkach krótsza. No i na rogatkach Pyrogrodu czekało mnie spotkanie z jakże uroczą przedstawicielką Władzy i Porządku publicznego. Najpierw coś "błysło" do mnie. Dobrze, że nie strzelało! Kilkaset metrów później widziałem już lizak i zaproszający gest na pobocze. A wokół parking samochodów z kierowcami przyłapanymi na przekroczeniu prędkości. Ładnie się ukłoniłem, podałem dokumenty z miną uczniaka przyłapanego na ściąganiu. Pani spisała dane. Opatrzyła to komentarzem typu "szefostwo kazało was sprawdzać". Po czym dobiła mnie kompletnie: "Żebyśmy się nie spotkali nastęnym razem i żebym nie musiała pana zdrapywać z asfaltu, jak pana dwóch kolegów kilka dni temu". Pakując dokumenty do kieszeni spojrzałem na kierówców, którym hurtowo wręczano kwitki z wypisanymi kwotami mandatu. Gdyby ich spojrzenia mogły zabijać :) Pani mi życzyła szerokiej drogi, a ja jej spokojnej służby. Upiekło mi się kolejny raz. Wiedziałem, że w tej dyskusji z każdym zdaniem będę się pogrążał, więc pozostało mi udawanie przysłowiowego głupa. Tak minął pierwszy dzień rajdu po Ziemiach Zachodnich.
Niedzielę z kolei poświęciłem na podróż bardziej sentymentalną. Celem były przygraniczne tereny: Torzym i Słubice. Pustki na drodze nr 92 napawały mnie optymizmem. Zachodnia Polska budziła się z kacem. Tak więc cała na przód! Pierwszym postojem był Torzym. To tu mając 7,8,10 i 11 lat, spedzałem wakacje u Cioci. Po okolicznych krzakach i poboczach śmigałem rowerem z wędką podczepioną pod ramę.Teraz poruszam się innym pojazdem. A wizyta u cioci sprowadza się do zapalenia znicza na cmentarzu. Niedaleko był też grób babci, z którą spędziłem bardzo dużą część dzieciństwa. Oj! Gdyby tak Pani Julia się dowiedziała czym przyjechałem. Jakby mi policzyła kręgi swoją laską! Chyba by nawet "żółw" nie wytrzymał.(chociaż z tego co opowiadało mi wujostowo, zanim padł rozkaz o repatriacji – moja rodzinka była krótki czas w posiadaniu IŻ-a).
Następnym punktem wycieczki były Słubice. Miasto gdzie spędziłem trochę czasu.Odwiedziłem swojego dobrego koleżkę. On mi pokazywał nowozakupione mieszkanie z ogrodem, ja mu małe dolegliwości w Dywersji. On mi o planach kupna popolicyjnej Yamahy Sr z demobilu, ja o regatach. Tak minęło słoneczne niedzielne przedpołudnie. Czekała mnie dorga powrotna, która tak jak wcześniej – minęła nadspodziewanie szybko. Miałem okazję sprawdzić stan przygotowań dróg na Euro. A szczgólnie tej łączącej Berlin z Poznaniem. Niestety ze względu na prace na jednym z odcinków wlokłem się jak w procesji na Boże Ciało. Ale jestem pełen nadziei. Niedługo będziemy mogli naprawdę szaleć jak dziki na tych odcinkach. Oczywiście z głową. Żeby później nas nikt nie zdrapywał z asfaltu. Albo żeby na nasze adresy nie poprzychodziły fotki z rachunkami za sesję zdjęciowe.
Komentarze : 4
Chłopie genialnie piszesz, chociaż niezmiernie rzadko. Z niecierpliwością czekam na następny wpis:)
Też mam sentyment do Słubic - 6 lat na studiach strzeliło jak z bicza ( dla ścisłości Viadrina nie ma medycyny ;), jak to mówią studia to nie wyścigi )
pozdrowienia dla autora i lewa w górę
Ta, poszalejesz,jak ci donek nastawia bramek z radarami odcinkowymi
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (652)
- Na wesoło (5)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (10)
- Turystyka (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)
- Wszystko inne (8)